Włoski tor Monza nieraz był areną niezapomnianych momentów w historii Formuły 1. Jednak mało który z nich miał taką wagę emocjonalną jak niedawna przejażdżka Jacky'ego Ickxa za kierownicą legendarnego Ferrari 312B z sezonu 1970. Legendarny belgijski kierowca, uznawany za jednego z najwybitniejszych zawodników swoich czasów, ponownie usiadł za sterami maszyny, która blisko pół wieku temu niemal wyniosła go na szczyt klasyfikacji generalnej mistrzostw świata. Dla Ickxa, a także dla kibiców i samego zespołu Ferrari, był to niezwykły powrót do przeszłości pełen wzruszeń i magii wyścigów starej szkoły.
Jacky Ickx, dziś 79-letni weteran motorsportu, nie krył wzruszenia, przekręcając kluczyk w Ferrari o numerze 4, które prowadził podczas tragicznnie pamiętnego weekendu Grand Prix Włoch 1970. Powrót na tor Monza, gdzie wcześniej toczył zacięte pojedynki z takimi gwiazdami jak Jochen Rindt, Clay Regazzoni czy Jackie Stewart, był dla niego podróżą w czasie. – To coś wyjątkowego, niezwykle emocjonalnego – wyznał mistrz. Podkreślił, że technika prowadzenia dawnych bolidów wymagała od kierowcy zupełnie innego podejścia niż dziś – „Tutaj liczyło się nie tylko serce, ale i ogromna odwaga oraz techniczna maestria”.
Model Ferrari 312B, którym podróżował Ickx, zapisał się złotymi zgłoskami w historii Scuderia Ferrari. Bolid był napędzany charakterystycznym 12-cylindrowym silnikiem w układzie boksera, dającym niesamowite dźwięki na prostych Monzy. W 1970 roku właśnie to auto pozwoliło Ferrari wrócić do regularnego wygrywania w Formule 1, a walka o mistrzowski tytuł należała do najbardziej emocjonujących epopei tamtej epoki. Sezon zakończył się jednak tragedią, kiedy Rindt zginął w Monzy, pozostając jedynym pośmiertnym mistrzem świata w historii F1.

Dla fanów motorsportu spotkanie Jacky'ego Ickxa z 312B było czymś więcej niż tylko sentymentalną podróżą. To okazja, by przypomnieć sobie pierwotną filozofię wyścigów: minimalna ingerencja elektroniki, potężna moc pod maską i wyłącznie mechaniczna interakcja między kierowcą a maszyną. Dzisiejsze bolidy F1 zespolone są z komputerami i zaawansowanymi systemami kontroli trakcji, podczas gdy modele z lat 70. zdane były na zmysły i umiejętności swoich kierowców. Ickx przyznał, że dziś nawet profesjonaliści mieliby problem opanować takie auto – „Nie ma wspomagania, nie ma ABS-u, wszystko zależy od ciebie”, wspominał z mieszanką dumy i sentymentu.
Dodatkowego smaku temu wydarzeniu dodaje fakt, że Ferrari świętuje właśnie 75-lecie istnienia w Formule 1. Dla Scuderii to nie tylko okazja do świętowania osiągnięć, ale i do ukazania bogatej historii na tle współczesnych sukcesów. Przejazd Ickxa odbył się przy pełnych trybunach, na oczach młodszych pokoleń kibiców, którzy mogli zobaczyć i – przede wszystkim usłyszeć – prawdziwe wyścigowe arcydzieło z czasów, gdy maszyny były tak samo legendarnie niebezpieczne, jak piękne.
To wydarzenie inspiruje do refleksji nad drogą, jaką przeszły wyścigi Formuły 1 – od ryzykownych, surowych batalii mechaników i kierowców, po dzisiejsze, technologicznie wyrafinowane pojedynki. Mimo że nowoczesna F1 fascynuje innowacyjnością, to powroty takie jak ten na Monzy pozwalają poczuć, że dusza tego sportu czerpie moc ze swojej bogatej i często dramatycznej przeszłości. Jacky Ickx i jego 312B przypominają, że legenda Ferrari to nie tylko statystyki, ale przede wszystkim emocje.
Dla wielu fanów Formuły 1 ta niezapomniana przejażdżka była wyrazem szacunku dla pionierów, którzy budowali historię królowej sportów motorowych w czasach pełnych niebezpieczeństw i romantyzmu. To również inspiracja dla młodych pokoleń, by pamiętać, że DNA Formuły 1 to nie tylko technologia, ale i odwaga oraz serce kierowców takich jak Ickx. Być może właśnie dzięki takim powrotom dawnych mistrzów na tory, Formuła 1 nadal pozostaje sportem, który nieustannie porywa, wzrusza i fascynuje kolejne generacje.