Grand Prix Kanady 2024 przyniósł Ferrari spore rozczarowanie. Po zwycięstwach w Miami i Monako, ekipa z Maranello liczyła na kontynuację dobrej passy. Niestety, rzeczywistość okazała się bardziej brutalna. Zespół, który jeszcze kilka tygodni wcześniej był głównym rywalem Red Bulla, w Montrealu musiał zmagać się nie tylko z warunkami pogodowymi, ale również z brakiem tempa oraz problemami technicznymi, które wykluczyły obu kierowców z możliwości zdobycia punktów. To był pierwszy taki przypadek od GP Australii 2023.
Frédéric Vasseur, szef Scuderii Ferrari, nie krył frustracji po wyścigu. Stwierdził jednoznacznie, że zespół nie był w stanie wydobyć maksimum możliwości z SF-24, co w przełożeniu na przebieg zawodów dało opłakane skutki. Zarówno Charles Leclerc, jak i Carlos Sainz zmagali się ze swoimi bolidami, nie mogąc znaleźć ani niezbędnego tempa, ani odpowiedniej strategii na zmienne warunki torowe Circuit Gilles Villeneuve. Całość dopełniła awaria jednostki napędowej u Monakijczyka i kolizja Hiszpana, po której ten musiał wycofać się z wyścigu.
Początek weekendu nie zwiastował katastrofy. Ferrari po piątkowych treningach wydawało się mieć odpowiednią prędkość, by nawiązać walkę z czołówką. Jednak już podczas kwalifikacji pojawiły się symptomy problemów. Bolid nie reagował dobrze na niższe temperatury i zmienną przyczepność nawierzchni, co skutkowało nieoczekiwanym odpadnięciem obu kierowców już w Q2 – pierwszy raz w tym sezonie.

Wyścig zapowiadał się na jeden z tych, które mogą przynieść niespodziankę – i rzeczywiście tak było, ale niestety nie dla Scuderii. Charles Leclerc, walczący o przetrwanie, już na początku stracił sporą liczbę miejsc przez nieoczekiwany spadek mocy. Zespół próbował ratować sytuację "hazardowym" zjazdem po opony typu slick już na wilgotnym torze, jednak odważna strategia nie przyniosła rezultatu. Ostatecznie Leclerc został zmuszony do wycofania się z powodu poważnej awarii technicznej. Sainz nie był w stanie utrzymać dobrego tempa i na domiar złego zaliczył obrót w końcówce wyścigu, podczas którego uszkodził bolid, co zakończyło jego jazdę.
Frederic Vasseur nie ukrywał goryczy. „To był mega frustrujący weekend. Absolutnie nie wykorzystaliśmy potencjału samochodu,” ocenił, zwracając uwagę, że Ferrari w szczególności nie radziło sobie w chłodnych warunkach i na torze z ograniczoną przyczepnością. Prywatnie przyznał, że musi to być natychmiast przeanalizowane, bo kolejny wyścig – Grand Prix Hiszpanii – odbędzie się już za dwa tygodnie i nie ma czasu na błędy. Szef Ferrari wskazał także, że część problemów wynikała ze specyfiki toru w Montrealu, jednak prawdziwą przyczyną pozostaje trudność w uzyskaniu optymalnego okna pracy opon oraz nagłe spadki mocy związane z silnikiem Leclerca.
Po trzech fenomenalnych wyścigach, Kanadyjska klęska to dla Ferrari prawdziwy test charakteru. Włoska ekipa wraca do Europy z zadaniem odbudowy morale i odnalezienia źródeł swoich problemów. Kibice liczą jednak, że była to tylko chwilowa wpadka, a kolejna runda na znanym torze Catalunya pozwoli na powrót do walki o najwyższe lokaty. Przyszłość pokaże, czy Scuderia wyciągnie wnioski i ponownie stanie się największym rywalem Red Bulla w sezonie 2024 Formuły 1.