Sezon 2005 w Formule 1 przechodził do historii jako jeden z najbardziej zaciętych i nieprzewidywalnych. Jednak to, co wydarzyło się podczas Grand Prix Japonii na legendarnym torze Suzuka, przerosło najśmielsze oczekiwania fanów motorsportu. Kimi Räikkönen, ścigając się dla zespołu McLaren-Mercedes, dokonał wyczynu, który do dziś wzbudza zachwyt nawet u najbardziej wybrednych znawców tego sportu. Fin w spektakularnym stylu sięgnął po zwycięstwo, startując dopiero z siedemnastego pola startowego, co uznawane jest za jeden z najlepszych pojedynczych występów w historii Formuły 1.
Niedzielny poranek 9 października 2005 roku zaskoczył wszystkich deszczową aurą, przez co kwalifikacje były istnym loteryjnym szaleństwem. Faworyci, tacy jak Räikkönen czy Fernando Alonso, wylądowali na odległych miejscach startowych, podczas gdy na czoło wysunęli się ci, którzy mieli nieco więcej szczęścia do warunków atmosferycznych. Gdy zgasły czerwone światła, Kimi nie oglądał się za siebie – już w pierwszych okrążeniach przebijał się przez stawkę z niezwykłą determinacją i precyzją, przypominając przy tym swoje pseudonim: „Iceman”.
Przez kolejne rundy Fin wirtuozersko wykorzystywał każdy błąd rywali i możliwości bolidu McLarena, wielokrotnie popisując się odważnymi manewrami, z których wyprzedzanie Fernando Alonso czy wyjście z pojedynku z Michaelem Schumacherem na korzyść przejdą do legendy. Jednak najważniejsze miało dopiero nadejść — decydujące tempo i strategiczne ruchy zespołu umożliwiły Finałowi zbliżenie się do prowadzącego Giancarla Fisichelli na ostatnich okrążeniach.

To właśnie przez ostatnie kilometry wyścigu napięcie sięgało zenitu. Räikkönen, jadąc na świeższych oponach, krok po kroku odrabiał straty do Włocha. Na ostatnim okrążeniu, na prostej start-meta, popisał się znakomitym manewrem wyprzedzania, wyprzedził Fisichellę i zapewnił sobie oraz zespołowi jedno z najbardziej ikonowych zwycięstw w dziejach królowej sportów motorowych. W Radiu teamowym słyszeliśmy niezwykle rzadkie emocje Fina – nawet Kimi nie mógł powstrzymać krótkiego okrzyku triumfu, a kibice na całym świecie zgodnie przyznali, że byli świadkami historii.
Wyścig w Suzuka był pokazem nie tylko umiejętności samego kierowcy, ale też zespołowej współpracy na najwyższym poziomie. McLaren wykorzystał idealnie strategię, dobór opon oraz pit stopy, by wspólnie z Kimim zdobyć upragnione zwycięstwo mimo wszelkich przeciwności. Był to szczególny sezon, w którym rywalizacja z Renault i Fernando Alonso sięgnęła zenitu, jednak to właśnie popisy klasy światowej, takie jak ten na japońskiej ziemi, budują legendę Formuły 1.
Kariera Kimiego Räikkönena była pełna niespodzianek, lecz Suzuka 2005 do dziś pozostaje symbolem, czym powinien być prawdziwy wyścig F1: pasją, walką do końca i pokazem czystej szybkości. Dla wielu ekspertów i kibiców – a zwłaszcza dla fanów Fina – to wydarzenie podniosło poprzeczkę dla przyszłych pokoleń kierowców. Takie wyścigi przechodzą do legend, inspirując kolejne pokolenia do marzeń o prędkości, rywalizacji i niezłomności.
Obecni fani F1 mogą wyciągnąć z tamtego dnia ważną lekcję – nieważne, z którego miejsca zaczynasz, liczy się determinacja i odwaga. Räikkönen udowodnił, że wszystko jest możliwe, a historia Suzuki 2005 wciąż inspiruje i przypomina o najbardziej romantycznym obliczu wyścigowych emocji.